niedziela, 24 sierpnia 2014

Rozdział 10. - Miłe krótkie wakacje.

   Drzwi otworzyły się i wszedł przez nie starszy pan. Shiro natychmiast pobiegła do niego.
-Dziadku, nadal pracujesz do wieczora? Mógłbyś zrobić sobie odpoczynek.
-Haha, ciekawe, kto mnie zastąpi! A poza tym - Zwrócił się w stronę Loka i Dena - Janusz jestem.
-Dobry wieczór.
-Hmmm, połóżcie się spać wcześnie. Jeśli Shiro mówi, że za dużo pracuję, to dobrze by było mieć kilka osób do pomocy.- Uśmiechnął się tajemniczo.- Więc jak? Jesteście młodzi... (Pfff, ten anglijski. Powiedzmy, że dziadek Shiro też mówi jakoś po angielsku...)
-Nie zaszkodzi.- Odparł Den.- Ja mogę pomóc, a ty?- Spytał się Loka.
Chłopak przytaknął.
   Zhalia wszystko słyszała przez ściany swojego jednoosobowego pokoju. Nie chciała być smutna, nie chciała teraz być w Polsce, nie chciała być nawet w drużynie. Myślała, że po wojnie z Obłudnikiem wszystko się ułoży, ale Dante odszedł. Ma teraz coraz większe poczucie swojej arogancji. Wie, że dla niego ten wybór był dobry, jednak sama jest... tyle co znudzona, może nawet zdenerwowana misjami, Lokiem, Sophie, Denem i Shiro. Chciałaby wrócić do swojego ukochanego.
Swoim nieszczęściem nie chciała zasmucić Elżbiety. Nie może i nie powinna siedzieć całymi dniami sama w pokoju, dlatego też spróbuję na razie o wszystkim zapomnieć i cieszyć się krótkimi wakacjami. Przecież tylko Sophie ich nie ma...

   Następnego ranka trzeba było obudzić się o siódmej. Tylko Zhalia spała do dziesiątej. Powiedziała białowłosej, że chce pobyć jeszcze trochę sama. Ta szybko zrozumiała Moonkę i dała jej spokój.
Pan Jan kazał Shiro nadzorować chłopaków, bo ci w tych tematach się nie łapali. Na początek, po śniadaniu, wypuścili konie na wybieg. Potem musieli zmienić ściółkę i dać siano do boksów. Shiro zabroniła jedynie pracować przy jednym z boksów, stojącym na końcu stajni. Tutaj wszystko zrobiła sama.
Teraz nastała chwila odpoczynku. Nastolatki pogadały na tematy związane z ich dzisiejszą pracą. Posiedzieli w kuchni, pijąc sok, a potem, gdy minęło 10 minut, poszli nakarmić kozy.
Lok i Den już mieli iść po siano, kiedy Shiro zatrzymała ich.
-Weźcie siana tylko dla Bartka i Capa. Ja nazbieram świeżej trawy Nagisię.
Czerwonooka poszła na wzgórze z taczką nazbierać jedzenie dla kozy. Chłopacy skończyli wcześniej i pomogli jej nazbierać trawy. Wszystko poszło szybko. Do trójki przyszła Eliza.
-Mam taki pomysł. Chcecie może wziąć kilka lekcji jazdy konnej? Teraz pojechał by któryś z was na pół godziny, potem drugi. Zgoda?
-Ja jestem jak najbardziej na tak!- Krzyknął Den.- Lok, chciałbyś się nauczyć jeździć konno.
-Sorry, nie tym razem. Nie chcę sprawiać wam przykrości, ale po prostu nie mam ochoty.
Babcia Akechi powiedziała, że wcale nie będzie jej smutno. Pomogła Philsowi osiodłać Kasztankę i poszła z nim na lonżę.
Tym czasem Shiro ubrana w brązowe leginsy i biały T-shirt bez niczyjej zgody wzięła karego konia z wybiegu. Elżbieta rzuciła na nią tylko okiem. Białowłosa wyczyściła konia, założyła kask, ubrała klacz w siodło oraz ogłowie i wyszła na plac.
-Ile lat jeździ Shiro?- Zapytał się Den.
-Odkąd ma 4 lata.
Złotooki czasami zerknął na nią. Raz klepała konia po grzbiecie, raz jechała bez strzemion w kłusie. Kiedy skończył jazdę i zdjął stajenny toczek, poszedł zobaczyć jak sobie radzi. Po zmianie kierunku przeszła do galopu. Świetnie jej szło. Babcia krzyknęła do niej, żeby poskakała, więc zrobiła jak mówi. Na koniec jazdy wydłużyła koniu wodzę. Den spytał się, jak ma na imię.
-Nazywa się Brigada. To mój ukochany konik.- Przytuliła się do niej.- Jeżdżę na niej, gdy tylko mogę. Znamy się od dziecka.

Wieczorem po kolacji,  Shiro opuściła resztę i poszła do swojego dawnego pokoju. Spojrzała na zakurzone czarne pianino. Podstawiła taboret. Przypomniała sobie jakąś melodię

Obudziłam się w jakimś dziwnym miejscu. Ściany były zrobione z marmuru, a podłoga z oszlifowanego kamienia. Bardzo bolała mnie głowa. Nie wiem, w jaki sposób tutaj trafiłam, ale na pewno nie z własnej woli. Wstałam i zobaczyłam, że jestem prawdopodobnie w miejscu, które już widziałam. Powoli wyszłam na balkon. Gdy rozejrzałam się podziwiając widoki jak z XIX wieku, usłyszałam kroki. Schowałam się za ścianą i ujrzałam kobietę, czerwonowłosą kobietę. Przeraziło mnie to. Właśnie zobaczyłam Henrietę! Wyglądała na bardzo szczęśliwą, jednak ten jej uśmiech... był przerażający.
Nie wiedziałam co robić. Ten ogromny balkon znajdował się bardzo wysoko, a wyjść do niej - nie wyjdę. Moje serce biło coraz szybciej. "Za chwilę tu przyjdzie" - pomyślałam. Co robić? Teraz zaczynałam kwestionować, czy może to lepiej, aby do mnie przyszła. Tak, zdecydowanie lepiej. Nagle zdałam sobie sprawę, że sama mogę tam iść. I nie ma znaczenia, kto wykona pierwszy krok, jeśli chcę ją spotkać...
Henrieta ujrzała mnie. Jej demoniczny uśmiech powiększył się. Ja, ku zdziwieniu, też się uśmiechnęłam. Coś działało na moje ciało. Poczułam się okropnie. Przestałam trzeźwo myśleć i upadłam na ziemię. Całość stała się mętna dla moich oczu. Ledwo spojrzałam w górę, na czerwonowłosą, która zdążyła już do mnie podejść. Pokryła mnie ciemność.
-Witaj w domu, Shiro. 


--------------------------------------------------------------------------------------------------------
Rozdział napisany został już dawno, ale jakoś dopiero teraz go opublikowałam. Sama nie wiem dlaczego...
Nie jest jakiś długi, dłuższego pisać mi jakoś nie pasowało.
Co do tych opisów dziadków i innych takich - postaram się zrobić jak najszybciej :)